Pamiętam jak dziś, kiedy mając niespełna 7 lat, zakomunikowałam rodzicom, że napiszę kiedyś książkę. Nie wiedziałam, skąd takie postanowienie w mojej głowie, po prostu wiedziałam i już. Moi rodzice oczywiście przyjęli tę informację z przymrużeniem oka, może nawet lekko żartobliwie. Uraziło mnie to, traktowałam swoje postanowienie jak najbardziej poważnie. Owszem, miałam milion różnych myśli na sekundę i jeszcze więcej pomysłów, a mój słomiany zapał nie do końca pomagał mi w uwiarygodnieniu tego, co sobie postanowiłam. Faktycznie tak było, ale litery od początku były dla mnie czymś zupełnie innym, czymś magicznym, w końcu zlepek kilku z nich tworzy wyraz, który po nadaniu mu odpowiedniej energii i tonu może uszczęśliwić, rozśmieszyć, zadziwić, zasmucić lub zranić. Tak, litery były dla mnie czymś wyjątkowym i chciałam zgłębić tę magię — potęgę słów.
W wieku 8 lat zaczęłam pisać pamiętniki, po części z pasji, a z drugiej strony tak wyrażałam emocje, kiedy nie umiałam o nich opowiedzieć innym ludziom. Kartki papieru traktowałam jak mój osobisty konfesjonał, były nie tylko powiernikiem mojego szczęścia, cierpienia i łez, ale skrywały również najciemniejsze zakamarki mojej duszy, o których przecież nie tak łatwo powiedzieć innym. Nikt nie lubi chwalić się swoją ciemniejszą stroną. Dlatego robiłam to, pisząc, uzewnętrzniając myśli, przelewając wszystko na papier, poznawałam siebie, swoje uczucia, obawy, zalety i wady. Najpiękniejsza wena przychodziła wbrew pozorom pod wpływem silnych, raniących mnie emocji, pisałam jak w amoku, ale czułam, że muszę, że jeśli przerwę, to nie uleczę siebie i swojego serca z bólu, który aktualnie odczuwałam.
Kiedy wracałam do pamiętnika i patrzyłam na jakieś burzliwe wydarzenie w moim życiu z perspektywy czasu, zauważałam, że zdarzenia, które pisałam pod wpływem cierpienia, były inne niż podczas pisania radosnych wpisów. Były bogatsze w opisy odczuć, głębsze, bardziej dosadne i miałam wrażenie, że wychodziły wprost z serca, ale z jakiegoś jeszcze głębszego poziomu. Paradoksalnie lubiłam ten stan, choć nikt nie lubi cierpieć, ale takie niewygodne sytuacje sprawiają, że człowiek potrafi zatrzymać się na moment i uczciwie spojrzeć w głąb siebie.
Lata mijały, napisałam w międzyczasie swoją pierwszą dziecinną książkę o duchu mieszkającym w jednej z krakowskich kamienic. Niestety się nie zachowała. Ilość moich pamiętników gwałtownie rosła, pożerałam wręcz kartki. Miałam wrażenie, że długopis dokona zaraz samozapłonu pod wpływem piętrzących się słów, czekających w kolejce do przelania na papier. Podobnie zachowywałam się, kiedy czytałam książki. Doceniałam ich fizyczność, fakt, że mogę trzymać książkę w ręce i czuć zapach jej stron. Od czasu do czasu jednak nachodziła mnie myśl, że może jednak to jest ten moment, kiedy powinnam napisać książkę, która będzie mogła posłużyć innym. Równolegle zaczęłam doświadczać synchroniczności zdarzeń, widząc np. reklamę jakiegoś wydawnictwa, czy kierunek studiów dotyczący pisarstwa. Przekonałam jednak samą siebie, że nie byłam gotowa i porzuciłam ten pomysł na rzecz innych przyjemności z życia, choć im bardziej odrzucałam myśl o pisaniu, tym bardziej zewsząd dopływały do mnie informacje o możliwości realizacji mojego planu.
Skończywszy 22 lata, znów podjęłam próbę napisania książki, ale mimo najszczerszych chęci czułam w dalszym ciągu, że jeszcze nie jestem gotowa, że jeszcze nie mam wystarczającej wiedzy. Lata mijały, co jakiś czas w głowie pojawiały się myśli, czy aby na pewno pisanie książki, to to, co powinnam robić w życiu. Skoro tak ciężko było mi zabrać się do tego, to na pewno coś jest na rzeczy i zapewne nie powinnam już dłużej zaprzątać sobie głowy pisaniem-próbowało mnie przekonać ego. Powoli zaczynałam wątpić, że właśnie tą drogą powinnam iść, a mój słomiany zapał przyglądał się z boku z ironicznym uśmieszkiem i triumfował, jakby był przekonany, że przecież to było do przewidzenia od samego początku. Zostawiłam to daleko za sobą…
Skończywszy 26 lat, pod koniec 2016 roku przeprowadziłam się z Krakowa do Warszawy. Był to dla mnie trudny czas, nowe miejsce, nowy związek. Moje drogi znów skrzyżowały się z pamiętnikiem, musiałam przelać moje emocje na papier, żeby nie oszaleć od natłoku myśli, ale cały czas odczuwałam deficyt weny i nie były to wpisy, które jak kiedyś, ociekały wręcz emocjami.
Pewnego dnia przeglądając facebooka, zobaczyłam informację z Akademii Ducha o konkursie dotyczącym napisania o swoich przeżyciach mistycznych. Normalnie nie brałam udziału w żadnych konkursach, ponieważ gdzieś w mojej podświadomości zakorzeniła się myśl, że to nie dla mnie, że nie mam tyle szczęścia, aby wygrywać, ale wtedy stało się coś zupełnie niespodziewanego. Tak długo, jak odrzucałam myśl o uzewnętrznieniu się literacko, tak w tym momencie, nie zastanawiałam się nawet przez minutę, po prostu zaczęłam pisać swoje opowiadanie, poczułam, że to jest wreszcie ten moment, teraz albo nigdy. To mi przypomniało, jak kocham składać te literki, bawić się nimi i tworzyć coś nowego. Przez moment poczułam się, jak wtedy, kiedy odkrywałam znaczenie każdej z nich.
Dzień 24 maja br. przyniósł mi tak cudowną informację odnośnie konkursu, że przywróciło to moją wiarę w obietnicę złożoną sobie 20 lat temu. Wzięcie udziału w konkursie było dla mnie początkiem spełniania się mojego marzenia. Może za rok, może za dwa lata, nie wiem jeszcze, kiedy dokładnie, ale teraz nie mam już żadnych wątpliwości… Dołożę wszelkich starań, by napisać książkę, która jak mam nadzieję, będzie mogła pomóc innym w spełnianiu swoich marzeń, czy pokonywaniu trudności życiowych, bo przecież, kiedy czegoś bardzo pragniemy, wszechświat daje nam to, a na pewno udostępnia nam wszystkie potrzebne do tego informacje, co my z tym zrobimy, to już nasza wolna wola, ale jedno wiem na pewno… Warto spełniać swoje marzenia, nawet wtedy, kiedy myślimy, że nie mamy ku temu możliwości, czy kiedy zaczynają ogarniać nas wątpliwości, jeśli to nasza droga, to prędzej czy później sytuacje życiowe pomogą duszy zmaterializować swoje przeznaczenie.
Anett