– Kocie jeden! Do domu!
Czarna kotka czmychnęła na balkon. Wychyliłam się za nią.
– Zimno! – Ulica lśniła wilgocią. Ciężkie żółte światło latarni wplatało się w marznące kałuże. Wzięłam płytki wdech.
– Psik! Wszystkie! Przeziębię się przez was.
Koty wgapione w mokre sosny nie raczyły odpowiedzieć posłuszeństwem.
– Sio!
Mimo zimna wyszłam na balkon. Bose stopy…rety, jakie to…cudowne. Uśmiechnęłam się. Igiełki zimna roziskrzały krew. Pozwoliłam im płynąć w górę. Wyprostowałam się. Powoli wciągnęłam w płuca marznące, mokre powietrze. Z początku ostrożnie, przecież nie mogę się przeziębić, później bez obaw, bez blokad, zapór wypełniłam się całym błogosławieństwem nocy.
Byłam jak szara wilczyca.
– Auuuuauu! – Zawyłam bezgłośnie w niebo. To tak wygląda wolność, dzikość!
Wzięłam drugi oddech. Oblepiająca mnie zgrzybiała glina wszystkich „mądrości” i „zdrowych rozsądków” wysychała i odpadała od… kryształowej struktury. Szaleńczo niebieski ogień spalał ciasne, pasożytnicze pnącze wychowania i edukacji.
Boso, nieubrana, nieuczesana, niespełniająca oczekiwań nabierałam mocy. Nie wdychałam powietrza – byłam powietrzem, wilgocią, byłam nocą świeżymi iskierkami lodu. Odrodzonym w lodowym ogniu Feniksem. Kryształowym wzorem na kanwie Wszechświata.
Hanna Bonder
Grafika: https://pixabay.com