Krzyż wchłonęło
Porodziła Ziemia jesień.
Zapach przepoczwarzył się.
Siedzieli w gównianym barze.
Włosy do pasów, potężne rude brody i głębokie mroczne oczy.
Pili wódkę; rękawy skórzanych katan kleiły im się do ciemnego blatu, gdy wznosili toasty.
Barman czynił kółka, rozmazując brud żółtego talerza zapyziałą szmatą.
Wokół niewyraźne kontury pustych stołów; kłujące cień i ciemność.
Z sufitu lał się gnój i ściekało gówno.
Jeden z nich wbił wzrok w barmana.
Barman wbił palący łyk w kamienny kielich.
Żadna kropla nie zmieszana z gąszczem brody – całość we wnętrzu i smrodzie przepadła.
Drugi wbił wzrok w barmana.
Barman wbił palący łyk w kamienny kielich.
I ten łyk przepadł, paląc złośliwie, lecz przyjemnie.
Ci dwaj szemrali.
Skrzypiała szmata.
Ściekało gówno.
W ciemności coś zamajaczyło.
Łyk palący łeb wychylił, zachwiał się i wrócił.
Rękojeść broni zyskała palce.
„Bestyjo, wyjdź na światło”, rzekł i splunął drugi.
„Gdzież jest ono, powiedz?”, rzygnął potwór.
Łyk palący łokieć strącił w mrok. Nie zapłakał nikt.
Drugi pierdnął, zaśmiał się.
Zastanowił. „Kim jesteś, wędrowcu?”, zadął drżący głos jak róg.
„Jestem gnój i gówno”.
Metaliczny jęk i huk.
Na wielkim uchu wielka dłoń.
Istota nie ruszyła się.
Rozlała bardziej wnet, zaś barman zapadł w sen i zdechł.
Zadrżał pierwszy, drugi w jęk.
Przesunął cień się, w światło wszedł.
Powietrze zgniło, niby śmierć.
Ni wilk to, ni sęp.
Ni anioł, ni bies.
„Palący łyk mi dajcie i ciał swych boże ciepło”.
Pochwycił wnet jak siodła łęk, te dwa pijane truchła.
Wlał się w katan chłonny szew.
Z ciałem ludzkim złączył się.
„Nie będzie więcej źle”, wycharczał.
„Chrystus nasz skarci cię”.
„Usta ma już pełne mnie”.
„Sam Bóg pochwyci cię”
Splunął zły, gównem wytarł się.
„Jam z trójcy czwarty jest”.
Drewniany krzyż drugiego.
Niczym miecz wyłonił się.
Padł cios.
Wchłonęło gówno krzyż.
Syn narodził się.
Credo 30 mg.
W jeden wierzę proch.
Wszechmogący.
Stworzyciel ziemi snu.
Wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych.
I w jedną panią, z której się zrodził.
Bóg z Boga.
Światłość ze światłości.
Współistotny jej, a z niej wszystko się stało.
On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia, zstąpił z nieba.
I wstąpił do ust.
Który został odstawiony.
I powtórnie przyjdzie w chwale.
Królestwu jego nie będzie końca.
Wyznaję jeden chrzest na odpuszczenie.
I oczekuję wskrzeszenia.
I życia wiecznego w przyszłym świecie.
Mirtazapinum
Maledicti
Chwała ojcu i synowi, i jego umysłowi.
Jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków.
Syn umartwia.
Martwi się o syna.
Metamfetamina.
Czarne przebudzenie
Listek niecierpliwi się
I drży.
Woła Zen
Wołają sny.
MM w MM
Wsłuchał się.
Czy ja śnię?, zapytał
Nie.
Maciej Midor