Herbata podana przez tę babinkę pachniała jaśminem i niezidentyfikowanymi ziołami. Czy to niezbyt beztroskie pić cokolwiek u szeptunki? Pomarszczona starowinka z Podlasia, ledwo idąca z kuchni do stołu, przy którym siedziałam, sprawiała wrażenie nieszkodliwej. Tylko te oczy! Jakby rozbierała nie tylko z ubrania, ale i z wszystkich pochowanych lęków i cieni w duszy.
– Pij, pij córuchno, otworzy ci serce – mamrotała kiwając się na zydlu.
Czytałam kiedyś „Boginie z Zitkovej” – opowieść o kobietach z Białych Karpat, które uzdrawiały ludzi. Uzdrawiały zarówno ducha jak i ciało, bo traktowały to jako jedność. Ale wśród prawdziwych bogiń były też takie, które wyłudzały pieniądze od potrzebujących. Na kogo ja trafiłam? Sądząc po otoczeniu starej chatki pod lasem, gdzie tylko zioła i złamany płot stanowiły dobytek, trafiłam w dobre ręce.
Mamrotanie babci, a może ciepło herbaty wlało we mnie błogość i rozleniwiło do tego stopnia, że powieki same ciężko opadały. Gdy je otworzyłam stałam na polnej drodze. Pogoda była niezbyt przyjazna na spacer. Szarobure chmury targane wiatrem przesuwały się złowrogo po niebie. Ale nigdzie nie było schronienia. Żadnej chaty szeptunki, przystanku. Niczego. Ale najdziwniejsze było ogromne drzewo wyrastające na środku drogi. Droga wyglądała na uczęszczaną, ale wokół pnia nie było widać śladów kół. Jakby samochody przenikały przez drzewo…
– Jesteś w krainie swojego cienia, córuchno – usłyszałam głos starowinki – zobacz, co cię blokuje i niszczy od środka. Co stoi na twojej drodze duszy.
Drzewo nigdy nie kojarzyło mi się źle. To raczej stałość i ogrom natury przemawiały do mnie przez rośliny. W żaden jednak sposób nie mogłam tego drzewa obejść. Wciąż stałam na drodze, nie mogąc znaleźć przejścia, by kontynuować wędrówkę.
Zamknęłam oczy, by wsłuchać się w siebie. Dotknęłam kory z grubymi wyżłobieniami. Moje palce ślizgały się po starej korze jak po ołtarzowej rzeźbie.
– Człowiek jest drzewem – znowu usłyszałam głos starej kobiety – do życia potrzebuje korzeni, czyli wsparcia przodków oraz światła, dzięki któremu wzrasta, rozwija się.
– To drzewo to moja dusza! – przyszło mi od razu na myśl – to jestem ja. Sama stoję na drodze własnej obranej ścieżki. Inspiracji i wsparcia przodków mi nie brakuje, ale jestem w bezruchu. Przed oczami stanęła moja codzienność i spełnianie potrzeb wszystkich wokół. Najpierw dzieci, dom, potem mąż. Na końcu ja. Swoje sprawy załatwiam, gdy już wszyscy śpią.
– Ja już tak nie chcę! – usłyszałam tym razem własny głos, chrapliwy i jakże donośny.
Zaczęłam się wspinać na drzewo i, o dziwo, gałęzie, które wydawały się wyrastać z pnia bardzo wysoko, teraz były na wyciągnięcie moich dłoni. Jedno podciągnięcie, drugie. Wspinanie nie sprawiało mi po chwili żadnych problemów. Stanęłam na szczycie drzewa widząc drugą część drogi. Wschodziło właśnie słońce. Miałam odwagę, by skoczyć z drzewa prosto na tą ścieżkę. Było mi lekko. Otrzepałam dłonie i ruszyłam naprzód. Miałam ochotę biec. Odwróciłam się jeszcze na chwilę, by po raz ostatni spojrzeć na drzewo. W listowiu był prześwit wielki jak wrota otwarte na oścież. Pokonałam cień i ciemne chmury. Przede mną tylko słońce.
EM