Dzięki książkom takim jak „Boginie z Žítkovej” Kateřiny Tučkovej jest szansa, że ofiary „polowań na czarownice” zostaną kiedyś zrehabilitowane.
Kiedy czyta się o procesach czarownic, wszelkie tortury i palenia na stosie zlewają się w jeden legendarny już obraz. Stosy, próby wody, zgniatanie kciuków traktuje się niestety jak mitologię i folklorystyczne, nieco straszne, historyjki. Kateřina Tučková w „Boginiach z Žítkovej” też opisuje to zjawisko, ale w zupełnie inny sposób. Jej uwagę nie przyciągają szczegóły bezdusznych procesów, ale kobiety, które zostały nim poddane. To istniejące naprawdę boginie z Białych Karpat.
Z takiej perspektywy cały proceder polowania na czarownice ciągnący się wiekami, bo nie tylko w średniowieczu, zdobywa tu bardziej osobisty wymiar. Dotyka z wszech miar swoim okrucieństwem, absurdalnością pozwów i ogromem niesprawiedliwości a przede wszystkim bezradnością ludzi, żyjących w zgodzie ze sobą i naturą totalnie na marginesie systemów. Jakże przerażające jest to, że ta wolność, bycie sobą i pomaganie ludziom, właśnie ich gubiła, bo systemowcy jej nie rozumieli. Była dla ludzi zatopionych w schematach na tyle niewygodna, że szykanowali i uśmiercali wolne duchy wymyślając naciągane powody.
- W uzasadnieniach ich wyroków widniały wyłącznie grzechy, których istota była wielce abstrakcyjna i niewątpliwie płynęła z wybujałej fantazji oskarżycieli – pisze w swojej książce Kateřina Tučková.
Antysystemowość ukarana
„Boginie z Žítkovej” to powieść, którą czyta się z rosnącym zainteresowaniem. Poznajemy tu Dorę, ostatnią z rodu tzw. bogiń. Tak określano w Czechach kobiety, które bogowały, a więc rozmawiały z Bogiem i zaklinając oraz podpierając się mocą ziół pomagały ludziom w dolegliwościach cielesnych i duchowych. Bo dla nich oczywiste było, że nie leczy się tylko ciała, ale przede wszystkim ducha. Bo te dwie sfery człowieka są ze sobą ściśle powiązane.
Tućková świetnie nakreśla tu proces, kiedy to stara wiara ludzi pochodząca z życia zgodnego z rytmem natury połączyła się z narzuconą wiarą katolicką.
„… początkowo mieliśmy do czynienia z przenikaniem się nowej wiary i pierwotnych wierzeń pogańskich (np. prób połączenia świąt kościelnych jak Boże Narodzenie z przesileniem zimowym czy Wielkanocy z równonocą wiosenną itp.), dopiero później Kościół, wspierany przez władzę, zaczął narzucać nowe, niezwykłe warunki i rygorystyczne zasady etyczne, do których należało m.in. odrzucenie prastarych zwyczajów i rytuałów. […] w całej Europie zachowało się wiele rodów, które postanowiły pielęgnować tradycje swoich przodków i nie negować wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie, choć została ona uznana za pogańską, czyli heretycką.
Fakt ten nie umknął jednak reprezentantom Kościoła. Kroki podjęte w celu podporządkowania całej ludności jednej wierze, jakie znamy głownie z czasami drastycznych, czasami godnych podziwu zakazów wydanych przez Kościół, a zachowanych w spisach z okresu wczesnego średniowiecza, były wymierzone właśnie przeciw osobom podtrzymującym pogańskie tradycje, niebezpiecznym dla Kościoła przede wszystkim dlatego, że zwracali się do nich ludzie wierzący w pochodzenie ich mocy nie tylko ze znajomości dawnych rytuałów, lecz także z połączenia ich z nowo poznaną mocą Boga chrześcijańskiego. Z podwójną wiedzą i podwójnymi zdolnościami stawali się zatem osobami dużo bardziej poważanymi niż reprezentanci Kościoła, księża i mnisi.
Z tej właśnie przyczyny powstawały dzieła, w których rytuały magiczne w sposób przekłamany przedstawiano jako praktyki niebezpieczne dla całej ludności chrześcijańskiej. A ludność, zwykle niewykształcona, chętnie wierzyła w straszliwe historie opisujące konszachty znawców tradycji pogańskich z samym diabłem.”
I nie musiał być to średniowieczny „Młot na czarownice” – dzieło psychotycznego wariata, mnicha dominikańskiego Heinricha Kramera (z uwagi na chorobę psychiczną autora uniwersytet w Kolonii początkowo odrzucił dzieło jako wytwór chorej wyobraźni, ale później Kościół wykorzystał je jako narzędzie do procesów kobiet wyznających pradawną wiarę w moc natury, bo inaczej tych „czarownic” nie da się nazwać). W „Boginiach z Žítkovej j” przytoczone są inne „dzieła” jak donosy czechosłowackich szpiegów na ciotkę głównej bohaterki lub wspomnienia i kazania wioskowego księdza, który nie mógł przeboleć, że boginie mają większy posłuch we wsi od niego. Z tekstów tych wyłania się wszechogarniająca nienawiść zakropiona ślepą wiarą w wymyślone systemowe ideały.
Co ważne, jak pisze autorka w posłowiu, wykorzystane w książce dokumenty co prawda nie są autentyczne, ale stworzone w oparciu o faktycznie istniejące materiały, na które można natknąć się w archiwach czeskich i słowackich.
Meldunki i zaklinania
Kateřina Tučková w czysty, wręcz dokumentalny sposób przytacza tu tego typu donosy i raporty z teczek socjalistycznej Czechosłowacji. Bo komentarz i opis nie jest tu zupełnie potrzebny. A bezradność w walce z tym procederem przeraża. Bo nie trzeba być średniowiecznym księdzem, by pokazać we wsi czarownicę i napuścić na nią ciemny lud. Wystarczy być urzędnikiem demoludu i sfingować w dokumentach chorobę psychiczną osoby i zlecić jej elektrowstrząsy. Bo leczenie ziołami jest wrogie postępowi i ludowemu państwu.
Dużą wartością książki są etnograficzne wręcz opisy kultury bogiń z Białych Karpat, wplecione w dialogi zaklęcia i zaklinania starych kobiet. Co ważne Tučková opisuje też te z kobiet, które oszukiwały, że są boginiami, przez co mocno nadwyrężyły opinię prawdziwych zielarek. Chwali się ta obiektywna postawa autorki, która mimo mocno naukowego podejścia do tematu przytacza wszystko pięknym literackim stylem. Dokumentalność książki przełamują losy głównej bohaterki Dory, która stopniowo dowiaduje się o wszelkich tajemnicach swego rodu. Odkrywa co i raz nowe karty swojej historii, dzięki czemu autorka trzyma czytelnika w napięciu.
Dora Rosłońska
„Boginie z Žítkovej”
Kateřina Tučková
Wydawnictwo Afera
www.wydawnictwoafera.pl