Gdy byłam na początku Ścieżki wydawało mi się, że jest mi trudno i często się mylę. Ale wyobrażałam sobie, że od momentu, gdy osiągnę doskonały poziom zrozumienia i rozwoju (oświecenie), moje życie zmieni się diametralnie. Będzie piękne, łatwe, świetliste i generalnie całkowicie pozbawione błędów, upadków a nawet zwykłych, drobnych potknięć. Po prostu nie zejdę poniżej osiągniętego z takim trudem poziomu. Śmiesznie, prawda?
Trzeba było wielu doświadczeń, bym zrozumiała, że rozwój to proces ciągły. U każdego przebiega inaczej, zawsze w swoim własnym tempie. Można jednak wyróżnić pewne cechy wspólne. Na pewno nie jest to trasa z punktu A do punktu B. Na pewno nie polega to na systematycznym i wytrwałym realizowaniu własnych celów i odhaczaniu kolejnych pozycji z tzw. „to do list”. Nie jest to nawet ruch po okręgu zgodnie z rytmem natury (początek – rozwinięcie -zakończenie – odpoczynek jak : wiosna – lato – jesień – zima). To coś o wiele bardziej żywiołowego i trudniejszego do kontrolowania. To Święta Spirala Życia.
Święta Spirala Życia
Oczywiście, gdy patrzymy na nią dwuwymiarowo ( jakby z góry na rysunek wykonany na płaskiej kartce) wydaje się być ruchem po Kole Życia, ale to duże uproszczenie. W rzeczywistości poruszamy się po spirali, przynajmniej w trójwymiarze i nic nigdy nie zdarza się dwa razy. Choć co roku przeżywamy wiosnę, to co roku jest inaczej. Zmienia się otoczenie i my się zmieniamy. Możemy być w innym miejscu, na innym poziomie i w innej odległości od Centrum. Dlatego właśnie w każdym momencie, w każdym miejscu naszej wędrówki możemy zaliczyć wpadkę, potknięcie, mniej lub bardziej bolesny upadek. Niezależnie od tego, ile osiągnęliśmy, jak bardzo zbliżyliśmy się do Prawdy, zawsze może przydarzyć się nam chwila słabości, gdy sobie „odpuścimy”, stracimy czujność, zaniedbamy nasze codzienne praktyki, zdradzimy własne zasady i w efekcie „wpadniemy w dół”. Każdy uzdrowiciel doświadcza choroby własnej, lub swoich bliskich, każdy nauczyciel czasem plecie bzdury, każdy święty ulega pokusie – wszyscy upadamy, bo jesteśmy ludźmi. Upadki są wpisane w kondycję ludzką, a my jesteśmy Boskim Światłem, które zdecydowało się przeżywać ludzki los, więc doświadcza tego, czego doświadczają ludzie.
Po co nam się to przydarza?
Pewna nauczycielka ( Grandmother Arapata) powiedziała mi kiedyś, że gdy upada na tyłek, to wtedy bardzo szybko orientuje się, czy jest jeszcze na ścieżce, czy już w krzakach obok. To prosty mechanizm i działa bez zarzutu. Zabolało, więc nie mogę tego zignorować. Muszę przestać siebie oszukiwać i przyznać, że coś zrobiłam nie tak. Że mnie poniosło (a ponosi każdego) i w konsekwencji siedzę teraz w krzakach podrapana, posiniaczona i obolała, ale niewątpliwie dobrze uziemiona – skutecznie sprowadzona na ziemię.
Gdy już pierwszy etap mam za sobą – to znaczy upadek – wiem, że siedzę w krzakach i że to nie życie się na mnie uwzięło niespodziewanie, bez powodu i niesprawiedliwie, tylko sama zafundowałam sobie bardzo cenną lekcję. Mogę wtedy przejść do fazy zasadniczej – podnoszenia się z upadku. Sprawdza się tu metoda małych kroczków. Jak chcesz złamać miotłę, to połam po kolei każdą gałązkę, zamiast tracić siły i czas na bezskuteczne próby załatwienia sprawy raz a dobrze.
Oto drobne kroki:
- Doceniam siebie – nie jest ze mną tak źle, skoro zorientowałam się, że siedzę w krzakach, że upadłam.
- Nazywam i wyrażam emocje, które mną targają – płaczę, krzyczę, bezpiecznie wyrażam gniew rąbiąc drewno albo okładając poduszkę.
- Uspakajam emocje dotykając ziemi, drzewa albo wody – wchodzę pod prysznic (czekam tak długo, aż poczuję, że odpływa ze mnie napięcie).
- Mówię głośno lub piszę, że ufam sytuacji, bo jest dla mnie użyteczna, uczy mnie bardzo ważnej i potrzebnej rzeczy, nawet jeśli jeszcze nie wiem jakiej.
- Proszę o pomoc moich Przewodników, Opiekunów, Istoty Miłości i Światła.
- Mówię głośno lub piszę, że otwieram się na Ich pomoc i dziękuję za nią, mimo że jeszcze jej nie otrzymałam.
- Spokojnie czekam, tyle, ile trzeba (to bywa trudne, ale jest konieczne).
- Włączam umysł do pracy i analizuję wszystkie otrzymane sygnały.
- Podskakuję z radości, bo znów czuję, że jestem na Ścieżce i wszystko układa się w spójną całość – Świętuję.
Nie trzeba trzymać się kurczowo tej metody. Własna intuicja jest bowiem najlepszym przewodnikiem.
Proces nie trwa tyle, ile byśmy chcieli, ani tyle, ile według kogoś powinien on trwać. Jak czytamy w bajkach : „ nie minęło czasu ani mało, ani wiele, tylko tyle właśnie, ile upłynęło by stało się to, co miało się stać”. Działają tu inne prawa, niż ludzkie i należy o tym pamiętać. Kluczem są: czysta intencja, decyzja o działaniu dla Najwyższego Dobra wszystkich, chęć rozwoju, przekonanie, że jedyną istotą mającą prawo decydować o tym, co wydarza się w moim życiu jestem ja, wzięcie pełnej odpowiedzialności za swoje myśli, słowa i czyny.
Z miłością, Katharina