Długa, szara spódnica zgarniała suche liście z chodnika, gdy Joanna szła powoli cmentarną ścieżką. Cichy szelest odpowiadał rytmowi jej kroków. Joanna rozejrzała się z uwagą, wszystko na swoim miejscu. Święto Gasnącego Słońca właśnie się rozpoczynało. Powoli zapadał zmierzch. Było ciepło, jak na tę porę roku, cicho i uroczyście. Żywi przygotowali już wszystko – groby zostały uprzątnięte, płyty wymyte, pięknie udekorowane, na większości płonęły znicze. Kiedyś usłyszała, że to taka szczególna, polska tradycja podziwiana na świecie za rozmach i przywiązanie do tradycji. Zgadza się – naprawdę czcimy naszych zmarłych, ale przecież nie tylko my i raczej nie od niedawna, to coś znacznie głębszego. Właśnie wtedy to się stało, w jednej chwili zrozumiała sens tego Święta i poczuła się naprawdę szczęśliwa. Świętych obcowanie – ciepły wiatr dotknął jej policzka, jak ktoś naprawdę bliski, dawno niewidziany – Ci, którzy osiągnęli niebo przychodzą do nas z miłością i pokazują, że wszystko, mimo wszystko, będzie dobrze. Nie do wiary, że odkryła to jako zupełnie dorosła kobieta.
Na skutek rodzinnych zawirowań nie mieli bliskich zmarłych w miejscu swojego zamieszkania, więc nigdy nie chodzili „ na groby ”. Jakby to święto zupełnie ich nie dotyczyło. 1 listopada siostra obchodziła urodziny, parę dni później – tata, świętowali więc z innej okazji. Grób dziadka znajdował się ponad dwieście kilometrów stąd. Odwiedzali go podczas wakacji, zawsze przy okazji pobytu u babci, ale wtedy świat pachniał latem, nie było tylu świateł, nie było ciemno i wszystko było inaczej.
Kiedy Joanna wyszła za mąż, organizowali długie świąteczne wyprawy objazdowe na groby dziadków, ale po przyjściu na świat dzieci stawało się to coraz rzadsze. Dopiero w tym roku, gdy mieli już „swoich ” zmarłych na miejscu Joanna zaproponowała, by odwiedzić groby 31 października, wieczorem. Tak właśnie się stało i gdy tylko przekroczyła bramę cmentarza znalazła się w „mieście umarłych”.
Było niesamowite, ogromne i bynajmniej nie było puste. Joanna czuła to wyraźnie. Odkąd wzięła udział w Święcie Przodków i ceremonialnie, jak kiedyś dawno, dawno temu, zaśpiewała: „mocą Persefony otwieramy bramy ”, naprawdę głęboko zanurzyła się w inną rzeczywistość. Nigdy nie zapomniała przyjaznego ciepła ciemności, w której poczuła się bezpiecznie, jak w domu, ani niezwykłego, wywołującego ciarki na plecach chóru mocnych i , o dziwo, dobrze znanych głosów: „nie jesteście tu sami, my byliśmy przed wami ”. Od tamtej pory nic już nie było takie samo i dzisiaj wyraźnie czuła, że zasłona rzeczywiście jest bardzo cienka i oba światy wzajemnie się przenikają. Cmentarz był bardzo gęsto zaludniony. Szła alejkami pozdrawiając wszystkich z szacunkiem a Oni odpowiadali uśmiechem i lekkim skinieniem głowy. Widziała, jak patrzyli na swoich bliskich, którzy choć mówili o Nich i do Nich, zdawali się Ich nie dostrzegać. Joanna była poruszona. Wspaniałe Święto Spotkania.
To był szczególny cmentarz, w szczególnym mieście czterech kultur. Część katolicka sąsiadowała z prawosławną i ewangelicką. Żydowska znajdowała się w innym miejscu. Joanna dotarła do grobu „przyszywanej” babci. Postanowiła zapalić światełko dla niej i dodatkowe dla swoich przodków. Powoli wzięła do ręki zapałki i w myślach powiedziała:
– Zapalam to światło dla moich przodków, którzy kroczyli po ziemi z miłością i światłem, a potem odeszli do Światła – Joanna usłyszała mocne „nie” i zapałka zgasła natychmiast, choć nie było wiatru. Ponowiła próbę:
- Zapalam to światło dla moich przodków, którzy byli dla mnie przykładem i wspierają mnie z miłością – zapałka pękła jej w palcach i o mało nie poparzyła.
- Dobrze, przepraszam, zrozumiałam – wyszeptała – zapalam to światło dla wszystkich moich przodków, aby znaleźli ukojenie w Świetle.
Zapałka zapłonęła tak gwałtownie i jasno, że Joanna aż cofnęła twarz i tym razem zapaliła znicz. Płonął spokojnie i równo, rzucając wokół ciepłe światło . „Widzisz, teraz jest dobrze. Chodzi o to, że możemy pomagać sobie wzajemnie. Dziś szczególnie. Chodź, coś Ci pokażę.” Łzy płynęły po twarzy Joanny gdy szła coraz dalej i dalej. Widziała ciemne, opuszczone groby i słyszała ciche „dziękuję”, „dziękuję, że o nas pomyślałaś. Upłynęło tyle czasu. Nikt już nie pamięta. Teraz możemy jesteśmy wolni, zobaczyliśmy Światło.” Joanna była zaskoczona. Wszyscy jesteście moimi przodkami ? Rozumiem katolików, ale mam też przodków pośród prawosławnych ? Ewangelicy też ? Jak to możliwe ? Jaką ja mam w sobie krew ? Spojrzała na swoje ręce, zobaczyła jak z każdego palca wychodzi srebrna nić i wnika głęboko w ziemię. I usłyszała odpowiedź: „każdą”. Wiedziała, że to prawda, wystarczy cofnąć się odpowiednio daleko, by się przekonać. Każdą, to zmienia wszystko.
Katharina