Peruwiańska legenda głosi, że hiszpańscy księża wysłali jednego ze swoich, aby zgłębił tajemnice kaktusa, dodającego ludziom skrzydeł. Kiedy powrócił z wyprawy, obwieścił wszystkim, że nazwał tę roślinę San Pedro (Święty Piotr). „Nazwać kaktus imieniem świętego? Dlaczego?” – dziwili się duchowni. „Bo, tak jak Święty Piotr, trzyma klucze do nieba” – odrzekł ksiądz.
Właściwości kaktusa, zwanego huachuma, wachuma, cardo, cuchuma, huando, gigantón, hermoso (piękny), pene de Dios (boski penis) lub aguacolla, były znane mieszkańcom obecnego Peru, Ekwadoru i Boliwii na parę tysięcy lat, zanim na inkaskiej ziemi stanął ciężki but konkwistadora. Najstarsze znane przedstawienie San Pedro pochodzi z 1500 r. p.n.e. – uwieczniony na płaskorzeźbie szaman trzyma w dłoni psychodeliczny kaktus. Zresztą, huachuma stała się z czasem regularnym elementem zdobień, jak choćby ceramiki. Wiadomo, że stosował ją do praktyk duchowych i medycznych lud Moche, niemal 2000 lat temu. A kościołowi katolickiemu nie udało się powstrzymać miejscowych przed zażywaniem przygotowywanego z niej wywaru. Z jego zaborczych zapędów pozostała wyłącznie nazwa o malowniczym rodowodzie.
W Peru San Pedro (Echinopsis pachanoi) rośnie niemal wszędzie. W Limie zastępuje krzaczki, sadzone w przydomowych mini ogródkach i tylko czasem można dostrzec przed drzwiami smętne kikuty kaktusów, cięte maczetą lub piłką. Bynajmniej nie dlatego, że roślinę zaatakowały termity. Chociaż prawdziwym królestwem huachumy są Andy – tam, na wysokości paru tysięcy metrów, można spotkać dziko rosnące giganty o wysokości sięgającej 10 metrów. Największy zanotowany okaz mierzył 12,2 metra.
San Pedro to potężny psychodelik, ze względu na krążący w nim alkaloid – meskalinę. Jej zawartość w suszonym kaktusie waha się od 1 do 10 proc., co bije na głowę innego znanego dawcę tej substancji – jazgrzę Williamsa, kaktus znany powszechnie pod nazwą pejotl (peyote), mający jej ok. 3-6 proc. Do tego ma nad nim jeszcze jedną przewagę – pejotl rośnie piekielnie wolno.
Meskalina jest silnym enteogenem, substancją psychoaktywną, powodującą mistyczne doświadczenia. Podobnie jak inne środki psychodeliczne, wiąże się z receptorami serotoniny, aktywując je. Znali jej potencjał Indianie z antycznych kultur, znał nasz artysta-skandalista Witkacy, znał autor „Nowego, wspaniałego świata” Aldous Huxley oraz filozof Jean-Paul Sartre, znał i Carlos Santana. W 1955 r. brytyjski polityk Christopher Meyhew zgodził się na publiczny eksperyment i przyjął meskalinę przed kamerami BBC. Wprawdzie psychodeliczny epizod do telewizji nie trafił, że względu na gigantyczne kontrowersje, tym niemniej Meyhew rozpływał się w zachwytach nad mocą substancji, a swoje przeżycie określił potem mianem „najbardziej interesującej rzeczy, jaką kiedykolwiek zrobił”.
Huachumę można jeść w postaci suszonej (porcja to ok. 20-50 g) albo przyjmować ją w formie kapsułek ze sproszkowaną rośliną. A można też przygotować wywar, przepis jest banalny: przez 8-12 godzin (choć można dłużej) należy gotować zupkę jarzynową na pokrojonym wedle uznania San Pedro. Wprawdzie najwięcej meskaliny zawiera zielony, ogórkowy miąższ pod skórą, ale w garnku ląduje wszystko, łącznie z drewnianym rdzeniem. W końcu, po co ma się marnować? Co ważne, najwartościowsze są kaktusy, których przekrój to gwiazdka o co najmniej siedmiu ramionach. Zależność jest prosta: im starsza roślina, tym więcej gwiazdki mają ramion i tym wyższe jest stężenie meskaliny.
Przygodę z San Pedro, tak jak w przypadku wszystkich psychodelików, najlepiej zacząć od rozsądnej diety. Ma to dwie jaskrawe zalety. Po pierwsze, oczyszcza nasz organizm, co samo w sobie jest plusem. Po drugie, zabezpiecza nas przed ewentualnym czyszczeniem przez huachumę, bo jest to specyfik, który przepada za grzebaniem w treści naszych żołądków. Trzeba się też przygotować na paskudny, gorzki do granic wymiotów smak – ekstrakt smakuje jak rodzony brat piołunu. Dlatego najlepiej spożywać go stopniowo, po kubeczku, czekając aż ostatnia porcja dogada się z naszym ciałem. Przekładając to na precyzyjny język nauki, przyjmuje się, że porcja meskaliny powinna wynieść ok. 5 mg na każdy kilogram ciała, przy czym zaleca się ostrożność przy dawkach powyżej 400 mg.
Czy warto pozwolić San Pedro wniknąć w głąb siebie i porozumieć z duchem rośliny? Każdy powinien sam podrapać się po głowie i udzielić indywidualnej odpowiedzi. Od niepamiętnych czasów Indianie powierzali swoje ciała huachumie, żeby zaczerpnąć z duchowego źródła, na co dzień schowanego przed oczami postronnych, połączyć się z Matką Ziemią i poszukać odpowiedzi. Prastary kaktus jest świetnym specyfikiem do komunikacji z samym sobą, co może być pomocne choćby do zmagań z alkoholizmem bądź depresją, chociaż mówi się również o leczeniu cukrzycy, żółtaczki, raka, paraliżu, problemów ze stawami, gorączki, nadciśnienia, chorób serca, nerek oraz pęcherza. Huachuma ma też podobno działanie antybakteryjne i jest w stanie zwalczyć co najmniej 18 różnych typów bakterii, opierających się penicylinie.
Ale wszystko to brzmi sucho, opisowo, użytkowo prawie jak instrukcja z IKEA, a przecież San Pedro to doświadczenie o kolorach żywych jak inkaska tęcza. Słuch i wzrok splatają się w jedno doznanie. Połączenia energetyczne zaczynają nabierać kształtów, w nocnej czerni pojawiają się duchy, cienie, sylwetki… Gwiaździste niebo, z wilkami i małpami wyłaniającymi się z gwiazd, daje pojęcie o tym, dlaczego Indianie widzieli hen w górze cały zwierzyniec. Chmury przelewają się jak sterowane ręką niewidzialnego artysty. W głowie kłębią się odpowiedzi na niezliczone pytania, które wsiąkają w nas jak krople deszczu wbijające się w pustynny piach. W ogniu widać całe sceny bitewne, w powietrzu rozbrzmiewają dźwięki muzyki, pochodzącej zewsząd i znikąd. A cała – trwająca 8, 12, czasem nawet 15 godzin – podróż, tonie w atmosferze jedności ze Wszechświatem i bezgranicznego spokoju. Oczywiście, wiele zależy od podejścia. Musi być jednoznacznie pozytywne, oparte na zaufaniu do rośliny i samego siebie, szacunku do pradawnej hauchumy i odwadze. Wtedy kontakt z meskaliną będzie jak zapierający dech w piersiach rajd po tęczowej autostradzie.
I chociaż hodowanie San Pedro jest legalne w większości krajów (niezgodna z prawem jest dopiero ekstrakcja meskaliny), w Polsce próby trzymania Echinopsis pachanoi w doniczce mogą wciągnąć nas na listę złoczyńców, poszukiwanych za produkcję narkotyków. Kolejny smutny przykład tego, jak człowiek potrafi przekreślić duchową tradycję, której początki giną w mrokach starożytności. Jak doszczętnie i bezmyślnie umie zanegować korzyści, podawane nam na talerzu przez samą Naturę. I jak daleko może posunąć się w swojej obsesji kontroli i przekreślania tego, co mistyczne, tajemnicze, nie zawsze zrozumiałe.
Paweł Surosz