Słowo synergia pochodzi z greki (συνεργία), gdzie dokładnie oznacza „współpraca”. W naszych czasach to słowo nabrało lekkiego odcienia tajemniczości i często używamy go bez zagłębiania się w jego znaczenie wtedy, kiedy nie do końca wiemy dlaczego, ale z jednym człowiekiem pracuje nam się znakomicie, odgadujemy bez słów swoje intencje i potrafimy razem stworzyć kreatywny, radosny zespół, a z kimś innym, choć całkiem miłym i lubianym, po prostu pracować nie jesteśmy w stanie. Z jedną osobą stworzymy wspólnie nową wartość, a z kimś innym będziemy ciągnąć pod górkę smutny, kulawy wózek. Jest chemia albo jej nie ma – i już – jak się czasem mówi. Synergia polega jednak nie tylko na tym, że się z kimś dobrze dogadujemy, ale że działając razem, tworzymy zupełnie nową jakość. A jak wygląda taka synergia w świecie roślin?
Podobnie jak między ludźmi, ten efekt synergii da się zaobserwować w świecie roślin. Wiemy dobrze, że są rośliny, które dobrze rosną w swoim towarzystwie, wzajemnie się chronią i wspierają w rozwoju. Możemy to zaobserwować we własnym ogródku, siejąc blisko siebie na przykład marchew i cebulę, albo ogórki i koper. Dzisiaj, kiedy w przemysłowych uprawach traktujemy rośliny sztucznymi nawozami i uprawiamy wielkie areały maszynowo, ta wiedza, zwana allelopatią, odchodzi powoli w zapomnienie, a szkoda, bo przynajmniej w małym gospodarstwie się przydaje i uwalnia od troski – jak też zabezpieczyć naszą marchew od połyśnicy marchwianki, a cebulę przed innym szkodnikiem, który z kolei nie znosi marchewki. Ten efekt wykorzystywali też Aztekowie, uprawiając jednocześnie na jednym polu kukurydzę, fasolę i dynie. Do dziś ta technika rolna nosi nazwę „trzech sióstr”. Podobnie jak rośliny uprawne, zachowują się rośliny dziko rosnące. Na Podkarpaciu można spotkać całe łany czosnku niedźwiedziego, rośliny, której praktycznie nie da się spotkać gdzie indziej w Polsce, z wyjątkiem właśnie Podkarpacia i Dolnego Śląska, nie da się też go, mimo starań, uprawiać, bo dobrze rośnie i prawidłowo się rozmnaża jedynie w liściastym, dobrze prześwietlonym wiosną, lesie, w miejscach dobrze nawodnionych, bogatych w składniki mineralne z rozkładającej się ściółki. Czosnek odwdzięcza się bukom w ten sposób, że zabezpiecza przed chorobami ich korzenie i inne rośliny, produkując spore ilości fitoncydów (czyli substancji, które rośliny wytwarzają dla własnej ochrony przed bakteriami, wirusami i grzybami). Korzysta przy tym z warunków, jakie tworzą wokół siebie drzewa i bogactwa leśnej ściółki. Takie współistnienie i współdziałanie często dotyczy większej ilości gatunków i zaskakuje nas swoją celowością, która wydaje się przejawem inteligencji organizmów, które na co dzień postrzegamy jako nieinteligentne i „niższe”.
Z drugiej strony, kiedy zbadamy substancje tworzone przez rośliny dla własnej korzyści i ochrony, często okaże się, że rośliny rosnące w tym samym środowisku, w tych samych warunkach, borykające się z tymi samymi zagrożeniami, wytwarzają substancje ochronne o podobnym działaniu, ale na przykład skierowanym w inne receptory intruza, co pomaga im zwalczać zarazę niejako zespołowo i podwójnie skutecznie. Znając te właściwości roślin i ich wzajemne interakcje, możemy stworzyć mieszanki ziół, których poszczególne elementy będą nawzajem wspierały swoje działanie i służyły nam pomocą w potrzebie. Znając składniki? Nie zawsze. Mistrzem tworzenia takich właśnie, idealnie skomponowanych, mieszanek, był polski zielarz, ojciec Czesław Klimuszko. Do dziś firmy produkujące mieszanki wg jego receptur zbijają na nich niezłe pieniądze. Wszystko do tego momentu jest w porządku, zastrzeżenia można mieć tylko do jakości ziół użytych w mieszankach. Ojciec Klimuszko swoje zioła sam zbierał na łąkach i w lasach, dobierając gatunki intuicyjnie, ale też wybierając rośliny dorodne, we właściwym stadium rozwoju, rosnące w odpowiednich dla siebie warunkach. Jeśli zachowamy ten warunek, jego receptury mogą nam się przydać do stworzenia naprawdę skutecznych mieszanek. Jak to jednak robił, skąd wiedział, nie będąc biologiem czy lekarzem, jak połączyć ze sobą kilka różnorodnych składników roślinnych, by uzyskać najlepszy efekt terapeutyczny? – sam nie zawsze potrafił wytłumaczyć, będąc wizjonerem i jasnowidzem.
Współczesna fitoterapia, komponując mieszanki zielarskie i tworząc leki ziołowe, stara się świadomie dobierać składniki roślinne, kierując się wiedzą biochemiczną i ich mechanizmami działania, czy uzupełniającym się nawzajem składem. Podobnych zasad trzyma się zresztą medycyna konwencjonalna. Można tu wyróżnić dwie zasady. Albo dobieramy substancje, które nawzajem wspierają swoje działanie, jak to ma miejsce w przypadku dobrze wszystkim znanego Rutinoscorbinu, którym ratujemy się w początkach kataru, a który działa tak dobrze, bo jeden z jego składników – rutyna – uszczelania tkankę nabłonka i zasilające ją drobne naczynia krwionośne, a drugi – kwas askorbinowy, czyli witamina C, działa przeciwzapalnie i przeciwwirusowo. Razem tworzą zgrany duet, powielany przez producentów w różnych gotowych preparatach leczniczych, przeznaczonych do zwalczania infekcji. Druga zasada tworzenia efektu synergii jest trochę inna i polega na takim dobieraniu składników leku, by wszystkie działały na ten sam czynnik chorobowy, ale były skierowane np. do różnych receptorów. W ten sposób uzyskujemy wzmocnienie działania. Tak będzie działać na przykład prosta mieszanka ziół przeciwgorączkowych – kwiatów wiązówki błotnej i lipy, zaparzonych razem i podanych z łyżką soku malinowego.
W przypadku ziół i leków ziołowych, których składnikami są niepojedyncze substancje chemiczne, ale całe ich kompleksy, wytworzone przez rośliny żyjące w konkretnym środowisku, w konkretnych warunkach glebowych i klimatycznych przez całe pokolenia gatunków, sprawa jest jeszcze ważniejsza i dużo trudniejsza do ogarnięcia, niż w przypadku syntetycznych substancji chemicznych zawartych we współczesnych lekach. Substancje organiczne zawarte w roślinie zostały przez nią wytworzone w różnych celach – jedne służą do zabezpieczenia przed infekcjami różnego pochodzenia – bakteryjnymi, grzybowymi, wirusowymi (roślina nie ma możliwości ucieczki przed chorobą, musi bronić się przed nią tu gdzie rośnie, na miejscu), do ochrony przed żarłocznymi pasożytami i owadami, do zabezpieczenia się na wypadek braku wody lub nadmiaru światła, do zgromadzenia wystarczającej ilości substancji odżywczych, bo wydać owoce i nasiona. Tym sposobem roślina nosi w sobie cały magazyn spożywczy i całą potrzebną sobie aptekę. Część z tych substancji może i nam służyć pomocą w zapobieganiu i leczeniu chorób, żeby to jednak osiągnąć, musimy wiedzieć którą roślinę, w jaki sposób pozyskać, przetworzyć i zaaplikować, w dodatku – jaka inna roślina czy lek wspomoże i przyspieszy jej działanie, a jaka je spowolni i utrudni.
Wszyscy dobrze znamy opisy przypadków ludzi, którzy przyjmowany przez siebie lek nasercowy, popijali sokiem grejpfrutowym i doznali wskutek efektu zwielokrotnionej dawki ciężkiej zapaści, albo zniweczyli działanie środków antydepresyjnych, „poprawiając” ich skuteczność wyciągiem z poczciwego dziurawca. Dzisiejsi lekarze rzadko zadają sobie trud, by przepisując pacjentowi lek, uprzedzić go o konieczności zachowania jakiegoś reżimu jego stosowania. Pacjenci zresztą też zrobili się tak wygodni, że o ile śmierć im w oczy nie zagląda, potrafią trzymać się jedynie bardzo prostych zaleceń. A już to, żeby na przykład po przyjęciu danego leku nie jeść produktów mlecznych, albo popijać lek wyłącznie czystą wodą, wydaje im się szczytem poświęcenia. No przyznajcie się, kto z Was nigdy nie popił tabletki aspiryny na przykład kawą?
Oddaliłam się trochę od tematu tego artykułu, którym miała być synergia, czyli tajemniczy mechanizm, który sprawia, że zarówno w skali pojedynczych komórek, jak i złożonych systemów, aż po skalę kosmiczną, dochodzi do zjawisk, w których nałożenie się na siebie kilku różnych, oddzielnych czynników powoduje powstanie nowej jakości, nowej wartości. Takie zjawiska i zależności fascynowały od zawsze uczonych, dając im impuls do badań, do mniej lub bardziej udanych prób wykorzystania ich w swojej pracy. Natura wokół nas czasem sprawia wrażenie chaosu, jednak im uważniej i dokładniej zaczniemy się jej przyglądać, tym bardziej czytelny i godny afirmacji staje się dla nas obecny tu porządek i wzajemnie uzupełniające się zasady.
Aha! Jeszcze jedno! Pamiętajcie! Nie wychodźcie się opalać po herbatce z dziurawca! Dobrze wprawdzie łagodzi dolegliwości żołądkowe spowodowane wcześniejszym obżarstwem, ale zawarta w nim hiperycyna potrafi poparzyć skórę nie gorzej, niż odsądzany od czci i wiary Barszcz Sosnowskiego.
Przeczytaj również artykuł: Zielarstwo, ziołolecznictwo, fitoterapia… Jakie są różnice?
Ewa Mirowska