Jeżeli macie ogródek, o który choć trochę dbacie, z pewnością nie raz dał wam się we znaki nasz dzisiejszy bohater. Kto to taki?
Wiosną, raptem po tygodniu cieplejszej pogody, w pustym dotychczas zakątku, który upatrzyliście sobie na sadzonki ulubionych kwiatów, ni stąd ni zowąd pojawia się łan jasnozielonych pierzastych listków. Rzucacie się wtedy z determinacją, by pozbyć się intruza, który jednak okazuje się lepszym spryciarzem. Delikatne łodyżki i wykopywane spod ziemi białe kłącza są delikatne i kruche, rwą się w rękach. Najczęściej zostają w dłoniach same zielone części roślinki, które wyrzucacie na kompost, a już po tygodniu na Waszej wymuskanej rabatce znowu zieleni się świeży łan. Hmm… tradycyjni ogrodnicy mają na takiego uparciucha tylko jeden sposób – pielą co się da, a resztę zakrywają na co najmniej rok czarną, nieprzepuszczalną folią. Czasem to daje rezultat, ale – po pierwsze – co to za frajda oglądać we własnym ogrodzie przez okrągły rok takie płachty, a po drugie – wystarczy, że u sąsiada rośnie, u Was na bank też będzie z powrotem. I tu dochodzimy do ważnej kwestii – może warto do sprawy podejść inaczej. Jak się go nie można pozbyć, to może warto się zastanowić, co to za jeden i co możemy z niego mieć za pożytek (poza kompostem oczywiście).
Muszę tu coś wyznać – jako ziołolub nieraz byłam zaskoczona i zachwycona przemyślnością Matki Natury. Jak to jest, że dokładnie wtedy, kiedy jakieś zioło jest nam najbardziej potrzebne, znajdujemy je w bliskim sąsiedztwie, dokładnie w tej fazie rozwoju, która potrzebna jest do zastosowania zdrowotnego? Jak to jest na przykład, że na podmokłych terenach, gdzie zapadamy na katary, przeziębienia, czy nękają nas bóle stawowe, szczególnie lubi rosnąć wierzba, czy wiązówka błotna, które działają, jak aspiryna (przy czym ta ostatnia jest właśnie dokładnie rośliną, z którego po raz pierwszy wyizolowano kwas salicylowy). Jak to jest, że po zimie, kiedy nasze ciało jest trochę ociężałe i zakwaszone przez zimową, tłustą i kaloryczną dietę, znajdujemy pod płotem pchające nam się prosto w ręce zielsko, które oczyści nam wątrobę, zlikwiduje kwaśne złogi, nie dopuści do zmian artretycznych, czyli podagry, a przy tym jeszcze pozwoli zrobić apetyczną, wiosenną sałatkę? Domyślacie się już, jakiego koleżkę chciałabym Wam przedstawić? Hmm… Jego imię jeszcze nie padło, ale już zostało zasugerowane. Nie będę dłużej kluczyć. Moim dzisiejszym bohaterem jest Podagrycznik pospolity (albo zwyczajny), łac. Aegopodium podagraria, który swoją nazwę zawdzięcza leczniczym właściwościom, znanym ludzkości chyba od zawsze, jadany jako jarzyna już przez Rzymian, a w piśmiennictwie zielarskim obecny od średniowiecza. Z racji kształtu swoich pierwszych wiosennych liści, na polskiej wsi zwany bywa kozią stopką. W Anglii swoją nazwę zwyczajową – ziele św. Gerarda – zawdzięcza osobie świętego, opiekującego się chorymi na reumatyzm i artretyzm. Znany jest ze swoich dobroczynnych właściwości właściwie w całej Europie i zachodniej Azji.
Dlaczego zbierać go należy właśnie teraz? Przyczyny są dwie – bardzo prozaiczne. Po pierwsze te jasnozielone, delikatne listki są smaczne. Dają się z powodzeniem pałaszować w wiosennych sałatkach (np. z listkami mniszka, pokrzywy, bluszczyku kurdybanka, z dodatkiem ulubionej wersji sosu winegret i np. pokrojonym w kostkę pomidorem), można je chrupać na surowo, ale także dodawać w sporych porcjach do wiosennych zup, czy sporządzać z nich ciepłą jarzynę na wzór szpinaku, albo smażyć w lekkim cieście. Drugi powód jest trochę wredny – jeśli nie zbierzemy go teraz, za chwilę zarośnie nam cały ogródek.
A jakaż to cudowna alchemia jest w środku w tych maluchach? Zawierają sporo kwasu chlorogenowego, czyli tego kwasu organicznego, który znamy z yerba mate, czy kawy, ale także z karczocha, pokrzywy czy głogu, znanego ze swoich właściwości oczyszczających wątrobę, obniżających poziom cukru, przeciwbakteryjnych i przeciwzapalnych. Oprócz tego zawiera sporo flawonoidów o działaniu przeciwzapalnym, przeciwutleniającym, moczopędnym, przeciwbólowym, rozkurczowym i uszczelniającym naczynia krwionośne. Jeśli tego byłoby za mało, to jest jeszcze kwas kawowy, związki kumarynowe, ograniczające krzepnięcie krwi, sporo witaminy C i minerałów, niezbędnych nam po zimowej, nieco ubogiej pod tym względem diecie, takich jak żelazo, miedź, mangan, wapń i potas, a w niewielkich ilościach także tytan i bor. Na co nam pomoże? Przede wszystkim na choroby reumatyczne, zwłaszcza artretyzm (czyli dnę moczanową), bo rozpuszcza kwas moczowy, który ma nieprzyjemny zwyczaj gromadzenia się w postaci kryształów moczanu sodu w stawach, np. w paluchach u nóg, czy w kostkach. Dobry jest także na rwę kulszową (można stosować nie tylko doustnie, ale też w ciepłych okładach na obolałe miejsca), na choroby nerek i układu moczowego, hemoroidy, do regulacji pracy przewodu pokarmowego (pomaga w odchudzaniu po zimie!), można go też przykładać w postaci świeżych, zmiażdżonych liści na czyraki, wrzody, odmrożenia, a także łagodzić świeżym liściem ból i odczyn zapalny po ukąszeniach owadów.
Kiedy rośliny nieco podrosną, już za kilka tygodni, listki staną się twarde, łodyżki zwłóknieją, a całość będzie gorzkawa i niezbyt smaczna. Teraz smakują trochę jak marchwiana nać z aromatem pietruszki i odrobiną pikanterii. Tak więc lepiej zebrać go teraz, co się da zjeść, a resztę przetworzyć. Potem będzie trzeba poczekać do jesieni, kiedy będzie można zebrać nieco kłączy na zimowy zapasik ratunkowy.
A jak go przechować? Oprócz tego, że warto go jeść na surowo czy na ciepło, ewentualnie dodawać do wiosennych, zielonych koktajli, można go też zamrozić (jak nieraz mrozimy siekany koperek), albo suszyć i komponować w herbatkach do picia z innymi ziołami o podobnym działaniu, dającymi efekt synergii (o tym przy następnej okazji). Fajnie można go też ukisić. W tym celu wystarczy ugnieść ciasno liście przesypane z solą w słoju, podobnie jak kapustę (trzeba tylko pamiętać, że do wszystkich kiszonek używamy soli niejodowanej, bo jod zabija bakterie kwasu mlekowego, które dla nas pracują). Można się też pokusić i zalać posiekane, pogniecione liście żywym octem jabłkowym własnej roboty i po zlaniu po miesiącu używać takiego maceratu do celów kosmetycznych, jak i innych octowych toników.
Zapytacie pewnie – No fajnie, zdrowo, ale jakie toto ma właściwości magiczne? – a owszem, posiada, wcale niebagatelne, w dodatku łatwo się ich domyślić. Oczyszcza i odblokowuje przepływ energii, uwalnia od zastarzałych myśli i przesądów. Warto go użyć w swoich rytuałach wtedy, kiedy chcemy się pozbyć dotychczasowych blokad i otworzyć umysł i ducha na nowe.
Jeśli chodzi o zbiór – to jedno z nielicznych ziół, które możemy zbierać do woli bez obawy, że zniszczymy stanowisko. Wystarczy mały kawałek kłącza pozostawiony w ziemi, by roślina odrosła. W dodatku w ten sposób rozmnaża się lepiej, niż przez wysiew, bo nasionka są małe, występują w niewielkiej ilości i przyjmują się słabo. Wczesną wiosną łatwo go znaleźć i na pewno po przejrzeniu zdjęć i rysunków poznacie go dość łatwo. Natomiast na wszelki wypadek, ponieważ roślinka należy do bardzo licznej rodziny selerowatych, w której można znaleźć zarówno marchew czy kminek, jak też np. barszcz Sosnowskiego albo blekot – zanim zerwiemy – upewnijmy się, korzystając zarówno z klucza do oznaczania roślin, jak i – w miarę możności – z porady zaprzyjaźnionego zielarza czy biologa, że zrywamy dokładnie to ziele, o które nam chodziło. Matka Natura nie cierpi głupoty i karze za nią surowo 😉
Ewa Mirowska
Literatura uzupełniająca:
1. Łuczaj, Łukasz. Dzikie rośliny jadalne Polski, Krosno, 2004
2. Świejkowski, Leonidas. Rośliny lecznicze i przemysłowe. Klucz do oznaczania, Warszawa 1990
3. Bondysar, Beata. www.naturaity.pl. (http://www.naturaity.pl/artykul/502,podagrycznik-pospolity-aegopodium-podagraria.html?p=1#ad-image-1)